Event gwiazdkowy od Ruby
Ulice gorały od świątecznych światełek, na ulicę wyszły tłumy, wszędzie były rozwieszone dekoracje, a to wszystko przywdziane było pod świąteczny, komercyjny płaszczyk czerwono-białego Mikołaja i puchatych reniferków. Oczopląsu można było dostać od chaotycznej kolorystki mającej na celu fałszywie zbudzić w przechodniach atmosferę świąt. A prawdziwej atmosfery już nie ma, umarła. Jest tylko raz do roku ułomnie wskrzeszana przez właścicieli sklepów, marek i wszystkiego innego, co da się sprzedać. Zwykły zmodenizowany człowiek sam z siebie nie przypomni sobie, kiedy zaczynają się święta, a przynajmniej nie przypomni sobie dla innej sprawy niż kupowanie i dostawanie prezentów. Wiem, zaczęłam od razu z grubej rury marudzić i wylewać całe szambo na kilka dni w roku. Mam swoje powody i wytłumaczenia.
W ciągu pierwszych dni świąt miałam mnóstwo czasu, by zastanowić się nad ich sensem, genezą i jaka pewnie będzie ich przyszłość. Miałam ten czas w ogromnych kolejkach przy kasie, gdyż ludzie jak zwykle w ostatni dzień obudzili się, że trzeba kupić prezenty i składniki do przygotowywania potraw. Miałam ten czas, przepychając się wśród ludzi, ponieważ nagle na najczęściej uczęszczanej ulicy ktoś postawił świąteczne stragany z "ciasteczkami domowej roboty" sprzedawane od razu w plastikowych opakowaniach, i to dwukrotnie droższe niż w sklepie. Miałam ten czas, czekając na spóźniony transport publiczny, gdyż albo był po brzegi zapełniony, albo stał w korku, albo zderzył się z jakimś idiotą pędzącym na łeb na szyję by zdążyć na wigilijną kolację. Krótko mówiąc wiem o czym mówię i jestem stanowczo za swoim słowem.
A dzisiaj czemu wśród ludzi
Tyle łez, jęków, katuszy?
Bo nie ma miejsca dla Ciebie
W niejednej człowieczej duszy
To wszystko już dawno pomarło. Powtarzam się, ale muszę to podkreślić. Od kiedy świat przejęła globalna komercjalizacja i nadmierny konsumpcjonizm, niezauważalnie i nieodwracalnie firmy zaczęły dopasowywać nasze nawyki, style życia, ważne wydarzenia. Tak z grudnia zrobili sobie złotą świnkę skarbonkę. Pierw stopniowo wymazują treści, które się nie sprzedają, jak na przykład osiąganie szczęścia poprzez samo bycie w gronie z bliskimi. Potem wyduszają z nas kasę na prezenty, których większość z nich nie będzie potrzebna do codziennego życia ani nawet nie osiągnie wartości sentymentalnej. Nie to co kiedyś, kiedy wigilia to był czas głównie dla bliskości, a prezenty były przemyślane i z serca. Cóż, człowiek z natury jest leniwy, więc idzie za wytyczonym schematem, schematem uproszczonym z roku na rok. Dziś nikt nie śpiewa "Hejże ino dyna dyna, narodził się Bóg-dziecina", bo nikt nie pokazał jak. Za lat 50 nikt zapewne nie będzie pamiętał, że się kolędowało. Za to święta obrzydzać nam będą popkulturowe dżingle puszczane na okrągło w każdej stacji radiowej.
I tak oto zakończę mój wylewny strumień świadomości na muzyce, gdyż siedząc przy budce z kawą, krew mnie zalała. Kolejna gwiazdeczka śpiewała o wesołych świętach. Jej z pewnością będą wesołe, gdy zobaczy kasę na swoim koncie pod koniec grudnia.
Zaczęłam się przepychać wzdłuż wcześniej wspomnianych drewnianych straganików. Teraz mogę wydawać się hipokrytką, zważywszy na moją poprzednią opinię na ich temat, ale wyszłam z domu, ponieważ chciałam poczuć choć namiastkę ciepła. U mnie wieje chłodem, tutaj w sumie też, choć mniej.
Podążając ulicą dziwiłam się jak wielu odważyło się wyjść z na zewnątrz w przepełnione tłumy. Podobno jesteśmy w stanie wojny. Pytanie tylko jakiej wojny? Nie chcę zaprzeczyć, że jej nie ma, tylko podważam jej sens. Ta wojna zaczęła się już dawno, nikt nie pamięta nawet dlaczego. Podejrzewam, że jakiś ważny anioł powiedział jakiemuś ważnemu demonowi, by nie brał kąpieli w siarce, bo strasznie śmierdzi. A ten mu odpowiedział, że ładniej pachnie niż on, anioł, wygląda. Konflikt o bezsens.
Ta wojna była u schyłku teoretycznego rozejmu, gdyby ktoś nie dodał swoich trzech groszy. A tak dla ścisłości dwóch, gdyż do wzajemnego mordobicia dołączyły nowe rasy, które dotąd siedziały pod kamieniem. I teraz w powietrzu czuć napięcie, w wiadomością szczują możliwymi atakami na cywili. Podejrzewam, że i tak nic się nie stanie w święta, póki czyjeś kieszenie są puste, ale kto wie. Może, stojąc tu, gdzie stoję, będę zaraz świadkiem makabrycznego wydarzenia.
Przepchnąwszy się przez tłum, przystanęłam pod sklepową witryną, by w spokoju dopić kawę. To był sklep z bielizną, oczywiście w stylu gwiazdkowym. Gwiazdor świecił na sutkach i kroku sklepowego manekina. Oj Mikołaju, w tym roku byłam niegrzeczna. Nie przynoś mi takiego prezentu. Daj za to Jezuskowi coś na bóle, bo się pewnie w grobie przekręca.
Jeżeli mam wierzyć plotkom, jest jeszcze jeden szczególny powód dlaczego są takie tłumy na ulicach. Jeśli dobrze słyszałam, na ziemię wstąpił anioł gotowy spełnić marzenia tych, którzy znajdą zaproszenia do niego. (Bzdura. Kiedyś był taki anioł, a my go zabiliśmy.) Dalej przestałam słuchać, ponieważ nie wierzę już w bajki i legendy bez pokrycia. Jestem pewna, że to po prostu kolejny chwyt reklamowy. Panno przenajświętsza w bieliźnie z reniferów, wskaż im drogę do anioła.
Opróżniłam kawę i wyrzuciłam kubek do śmieci. Nienasycona wróciłam do stoiska zamówić kolejną. Doczekawszy się w kolejce na moją kolej, wyłożyłam wyliczone miedziaki na ladę.
- Jedno latte dyniowe poproszę.
Ekspedientka uśmiechnęła się do mnie, z wyuczonej życzliwości wobec mnie jako klienta.
- Proszę wziąć pieniądze. Druga kawa jest na koszt firmy.
- A to z jakiej beczki? Nic takiego nie jest tu nigdzie napisane.
- Bo to niepiśmienne dzielenie się magią świąt. Małymi gestami ją rozsiewamy.
Bez słowa wzięłam moje pieniądze z powrotem. Pewnie myślała, że jestem biedna i się nade mną zlitowała. Wzięłam kawę i wyniosłam się stamtąd przed oceniającym wzrokiem ludzi za mną. Wydało mi się to nieco podejrzane, dlatego doniosłam ciecz bogów do swojego szarego domu i tam ją wypiłam. W smaku niespecjalnie różniła się. Nie czułam też niepożądanych substancji. Odniosłam opróżniony kubek do śmietnika, znajdującego się pod zlewem pełnym zabrudzonych naczyń, gdyż jest to dobre miejsce do ukrywania swoich brudów. Plastikowa pokrywka do plastiku, kokosowa rurka (kolejny wymysł chamów chcących by twoja rurka stała się miękką ciapą) do biodegradacji, kartonowy kubek i etykieta do kartonu. Wtem zauważyłam na wnętrzu etykiety, iż coś jest do niej przyklejone. Z pewnością było to coś osobnego, gdyż miało odblaskowy kolor. Przejrzałam etykietę czy jest na niej coś jeszcze. Nie, tylko ten odblaskowy listek. Włączyłam lampkę, by lepiej się mu przyjrzeć. I w mroku pojawiło się światło.
*****
24 grudnia, ta noc była inna niż w poprzednich latach. Zamiast ululać się płaczem do snu na pusty żołądek, zajadłam się do pełna ciasteczkami popijanymi mlekiem i rozmyślałam co począć. Złoty bilet dalej jaśniał mi przed oczami i mamił mnie. Miałam wątpliwości co do jego autentyczności, gdyż wciąż wierzyłam, że to chwyt marketingowy. W sensie, pójdę w miejsce wyznaczone na nim, czyli stację kolejową, a tam okaże się, że to jakiś sklep, bądź co gorsza dający złudną nadzieję konkurs. Chociaż... gdyby to była taka akcja promocyjna, na bilecie nie widniałyby moje imię i nazwisko, oraz inicjały. Wygląda jakby była zrobiona specjalnie dla mnie.
*****
Rayiot. Znalazłam się w ogromnym, kamiennym holu stacji pociągowej. Stojąc w oczekiwaniu na swoją kolei, przeglądałam tablicę z odjazdami. Wedle rozkładu, pociąg do Kitan jeździ co godzinę, w weekendy nawet rzadziej, a to tam właśnie muszę się dostać. Ciekawe co takiego specjalnego jest w zapomnianym przez Boga mieście robotników, i dlaczego wybrano akurat to miasto. Niczym specjalnie się nie szczyci, oprócz kopalni z niewolniczą przeszłością (acz niewolnikami byli więźniowie, więc to była dla nich taka jakby resocjalizacja). Gdy wreszcie doszłam do kasjera, przekazałam mu dyskretnie bilet przez okienko.
- Poproszę aby mi pan skasował ten bilet, nie niszcząc go. Zapewne musi być cały.
Facet z okienka spojrzał na mnie z ukosa, po czym przeniósł wzrok na złotą przejazdówkę. Jego oczy natychmiast zalśniły.
- Och, słyszałem o tym. Robicie się coraz bardziej kreatywni.
- Co chce pan przez to powiedzieć?
- Mnóstwo ludzi wzięło sobie tą plotkę jako dobry sposób na dostawanie darmowych rzeczy. A ja już kilka takich biletów tu widziałem, i każdy był falsyfikatem, choć przyznam, że ten jest nawet bardzo ładny. Ładna czcionka. Niestety muszę go skonfiskować.
Nim kasjer wysunął swe ręce po to, co moje, szybko wzięłam go z powrotem. Koniuszkami palców go złapał i uparcie nie chciał puścić. Równomiernie jak jego palce bielały, jego twarz nabierała czerwonego koloru. W końcu puścił, a ja odsunęłam się od kasy.
- Ochrona! Próba oszustwa! - zawył.
Natychmiastowo wycofałam się od jego stanowiska. Pobiegłam w stronę peronów, na których stały jeszcze pociągi. Umknęłam ochronię w samą chwilę gdy drzwi pociągu, do którego wskoczyłam, natychmiast się zamknęły i pojazd ruszył. Zamknęły i pojazd ruszył. Cholera, zaklęłam, ja nawet nie wiedziałam dokąd on jedzie. Chwilę potem interkom mi wyjaśnił.
"Witamy w Mundi Intercity. Celem podróży: Penhan. Następna stacja: Aalvi-Un. Życzymy miłej podróży."
Cholerka do kwadratu. To w przeciwną stronę niż muszę się dostać. Ja spakowałam się na mroźną zimę, a nie na plażę i słońce!
*****
Po wyjściu na pierwszej najbliższej stacji i sprawdzeniu odjazdów do Kitan, zostało mi dwie godziny czekania na stacji. I akurat się myliłam. Otwarte wody i bezdrzewne plaże dają taki sam ziąb co śnieg w zimę. Tyle, że tu nie ma śniegu, za to są porywiste wiatry. Porywiste jak moje skoki z tyczką na słońce. Dlaczego ja się w sumie w to wpakowałam? Zobaczyłam złoty bilet z moim imieniem i nazwiskiem, właśnie czekam na pociąg do miejsca jego przeznaczenia, a dalej nic nie wiem. Nie ma dalszych wskazówek. I dotąd dotarłam do złych miejsc, w których nie chciałam być.
Wyjęłam bilet zza pazuchy i się mu przyjrzałam.
A jeśli to czyiś żart? Ale nie wiem czy byłby wtedy tak sprecyzowany. Może przyjaciele chcą mnie wykiwać? Jaki byłby ich cel w tym? Nie widzieliśmy się od tygodni i nikomu z nich nie mówiłam o moich przemyśleniach na temat tejże "plotki".
Wyrwałam się z letargu myśli gdy wiatr nagle wyrwał mi z rąk złotą kartkę. Nie siedziałam i nie przyglądałam się biernie jak odlatuje, tylko od razu popędziłam za nią. Pół peronu przebiegłam i poślizgnęłam się na lodzie. Dalej widziałam tylko jak moja przepustka szybuje na kolejne perony, a potem przekracza mur i znika za nim. Tę sytuację, oprócz żałosnego jęku, mogłam wyartykułować tylko jednym słowem. Porażka.
*****
Za ostatnie pieniądze zakupiłam bilet powrotny do Rayiot. Czekałam godzinę na stacji i kolejną godzinę by wreszcie dotrzeć. Tak tego nie odczułam, gdyż czas jak obrazy za oknem przemijał dla mnie z zawrotną prędkością. Byłam wypompowana jak sflaczały balon bez powietrza. Poczułam jak los sobie ze mnie pogrywa, pewnie zbija przednie boki. Z bezsilności nie byłam w stanie dotrzeć na własnych nogach dalej niż wyjście ze stacji. Przysiadłam pod murem, kuląc kolana do siebie. Moją skromną walizkę postawiłam obok siebie.
Podszedł do mnie brodaty żul ze swoim dorobkiem na kółkach. Spojrzał na mnie, a ja udawałam, że go nie widzę, że myślę nad czymś intensywnie.
- Wszystko w porządku? - zapytał niechybnie poruszony.
Zgarnęłam głowę, by mu spojrzeć w oczy. Starałam się nie wylać w swych słowach za dużo uczuć.
- Tak, a o co chodzi?
- Siedzi pani tu już tak od godziny. Nie jest pani zimno?
- Mam ciepłą kurtkę na sobie.
- Ale są święta. Nie powinna pani siedzieć w domu, z rodziną?
- O to samo mogłabym pana spytać.
- Po co być takim niemiłym? Tylko pytałem z troski o drugiego człowieka.
- Przepraszam, ma pan rację. Po prostu to nie był mój dzień i teraz się wyżywam...
- Przyzwyczaić się idzie, u mnie ciągle się coś nie udaje.
Pan żul bez pytania przysiadł się do mnie. W sumie jeśli to ma mi jakoś pomóc przetrawić w sobie smak porażki, to jego towarzystwo mi nie przeszkadza.
- Czy zna pan to uczucie, gdy miał pan coś na wyciągnięcie ręki, by potem to w jednym momencie stracić? - spojrzałam tępo w dal.
Siwobrody się zadumał, wcale nie czuć było od niego alkoholem, jedynie biedotą.
- Znam, lecz wtedy nie rozpaczam nad tym jakbym to miał. Jeśli czegoś nie miałem, to nieważne czy mogłem to mieć czy nie. Nie czuję smutku po tym. A co to było, jeśli mogę spytać?
- To było coś, w co na początku nie wierzyłam. Potem uwierzyłam, bo dało mi nadzieję, i szybko zniknęło.
- A więc tak... Skoro uwierzyłaś, że coś może spełnić twoje marzenia, to znaczy, że ta wiara jest w tobie. Nie jesteś już zależna od rzeczy materialnych.
- Ale ja... - zająkałam się - Nie mówiłam nic o życzeniach.
Obróciłam się w stronę menela, lecz jego już nie było. Jego rzeczy i woni też nie. W jego miejscu stał kubek zwykłej kawy, i moje osłupione odbicie w niej.
Dzieci, nie bierzcie nic bez skonsultowania się z lekarzem lub farmaceutą.
<Kto powiedział, że musi się skończyć happy-endem? :v >